że nie zostanę tu jeszcze
że nie zagrzeję miejsca już dłużej
że nie usiądę przy stole i nie oprę
się wygodnie w krześle
wybacz
los źle rozpisał mi role życie
przygniotło za ciasno zrobiło się
wokół nie starcza mi sił na oddech
już czas odejść – ty nie płacz
Niekiedy się wzruszam, jak potrafi się wzruszyć wrażliwy człowiek, kiedy zauważa lub słyszy coś niezwykłego: czasami może to być nieporadny mały berbeć, innym razem zjawiskowa postać, a kiedy indziej uroczy pejzaż.
Wzrusza mnie: płacz dziecka; widok bezbronnego człowieka; anonimowa szczodrość i hojność bliźniego.
Bywa i tak, że zastanawiam się nad tym, jak bardzo nie pasuję to tego świata, w którym jest tyle mniej pięknych rzeczy i tyle brudnych spraw.
Wtedy zazwyczaj dopada mnie zwątpienie i dziwna nieporadność – zapadam się w sobie, zatrzaskuję na codzienność i wyławiam to, co pozwoli mi na chwilę zapomnieć, odetchnąć: nie wiem na ile oddechów i uderzeń serca zostałem zaprogramowany...
Szukaj na tym blogu
piątek, 3 grudnia 2010
roz(g)rywki w lidze umarlaków
na stole kości
zostały rzucone
dwie dwójki i trzy
szóstki wypadły
od stołu odchodzi
wygrany
na stole
pod nożem chirurga
on trzyma się
życia kurczowo
na krzesłach przed salą
ściskają różańce
jeszcze nie wdowa
i jeszcze kochanka
gra wokół się toczy
pod stołem
śmierć tasuje karty
zostały rzucone
dwie dwójki i trzy
szóstki wypadły
od stołu odchodzi
wygrany
na stole
pod nożem chirurga
on trzyma się
życia kurczowo
na krzesłach przed salą
ściskają różańce
jeszcze nie wdowa
i jeszcze kochanka
gra wokół się toczy
pod stołem
śmierć tasuje karty
poniedziałek, 29 listopada 2010
Blues w kolorze sepii
Spogląda na zdjęcia
wydobyte z czeluści komody
- miała takie niebieskie oczy
niczym chabry które wyblakły
na wietrze
Już dawno przeminął dźwięk bluesa
tego czarnego jak kawa marago
lub tabliczka czekolady z Baltony
którą zlizywał z jej ciała
Na gramofon zakłada winylową płytę
nastawia na 33 obroty
słucha Raya Charlesa
i Thomasa Dorsey'a
Odwracam kartkę albumu
zamyślam się w jej opowieści
wydobyte z czeluści komody
- miała takie niebieskie oczy
niczym chabry które wyblakły
na wietrze
Już dawno przeminął dźwięk bluesa
tego czarnego jak kawa marago
lub tabliczka czekolady z Baltony
którą zlizywał z jej ciała
Na gramofon zakłada winylową płytę
nastawia na 33 obroty
słucha Raya Charlesa
i Thomasa Dorsey'a
Odwracam kartkę albumu
zamyślam się w jej opowieści
niedziela, 28 listopada 2010
Tekst do nieistniejącej osoby, albo do alter_ego
jest wcześnie rano, słońce tak pięknie wschodzi,
piję kawę i myślę o tym, co chciałem napisać wczoraj,
a w zasadzie, to zaledwie kilka godzin temu.
i wiesz – uznałem, że to mało ważne, że takie błahe, banalne,
prawie małostkowe. tak, tylko to prawie wkradło się znowu.
miałem już prawie gotowy tekst, który chciałem zamieścić na swoim blogu.
swój blog.
no nie! jakie to pretensjonalne, ocierające się o prze_dziwną manię:
pomyślę, zanotuję i opublikuję drukiem, w tej czeluści jaką jest internet
tia, nie raz trudem było odszukać kogoś ze znajomych w internacie
lub akademiku, a co dopiero zostać na_trafionym w necie.
no, ale tak było.
miałem, już to prawie w zasięgu pióra, a wtem...
wszystko spieprzył mi ten historyk - spec od kuchni, jak mu tam?
a, już wiem – Robert M..
zaczął czytać tę swoją książkę.
i wcale nie była to książka kucharska! tytułu niestety nie pamiętam,
ale, nie o tytuł tutaj chodzi: tak mi zamotał swoimi tekstami w głowie,
że tereny Szwajcarii, po których serpentynach akurat się wiłem,
wydały mi się nie do końca tak piękne.
no i szlag trafił ten mój genialny tekst!
w zderzeniu z tym, co ten kucharz, podróżnik raczył był opisać.
gębę rozdziawiłem, aż mi dech zaparło i zadyszałem się,
zupełnie jakbym to ja pod tę górę samochód pchał, a nie go prowadził.
jest wcześnie rano, dopijam swoją kawę i już wiem,
że nie warto pisać tekstów prawie doskonałych,
lepiej czytać innych, lub ich odsłuchiwać na audiobooku.
a Szwajcaria? jest piękna, no i taka nasza, kaszubska.
piję kawę i myślę o tym, co chciałem napisać wczoraj,
a w zasadzie, to zaledwie kilka godzin temu.
i wiesz – uznałem, że to mało ważne, że takie błahe, banalne,
prawie małostkowe. tak, tylko to prawie wkradło się znowu.
miałem już prawie gotowy tekst, który chciałem zamieścić na swoim blogu.
swój blog.
no nie! jakie to pretensjonalne, ocierające się o prze_dziwną manię:
pomyślę, zanotuję i opublikuję drukiem, w tej czeluści jaką jest internet
tia, nie raz trudem było odszukać kogoś ze znajomych w internacie
lub akademiku, a co dopiero zostać na_trafionym w necie.
no, ale tak było.
miałem, już to prawie w zasięgu pióra, a wtem...
wszystko spieprzył mi ten historyk - spec od kuchni, jak mu tam?
a, już wiem – Robert M..
zaczął czytać tę swoją książkę.
i wcale nie była to książka kucharska! tytułu niestety nie pamiętam,
ale, nie o tytuł tutaj chodzi: tak mi zamotał swoimi tekstami w głowie,
że tereny Szwajcarii, po których serpentynach akurat się wiłem,
wydały mi się nie do końca tak piękne.
no i szlag trafił ten mój genialny tekst!
w zderzeniu z tym, co ten kucharz, podróżnik raczył był opisać.
gębę rozdziawiłem, aż mi dech zaparło i zadyszałem się,
zupełnie jakbym to ja pod tę górę samochód pchał, a nie go prowadził.
jest wcześnie rano, dopijam swoją kawę i już wiem,
że nie warto pisać tekstów prawie doskonałych,
lepiej czytać innych, lub ich odsłuchiwać na audiobooku.
a Szwajcaria? jest piękna, no i taka nasza, kaszubska.
środa, 24 listopada 2010
a wiesz, że
najgorszy to ten pośpiech jest
ta nadmierna chciwość
łapanie czasu na siłę
kiedy wydaje się tobie
że te słowa to poezja już prawdziwa
nie czekasz ani chwil dłużej
wrzucasz
a na portalu tłumu dziś nie ma
i oczekiwanych brak zachwytów
rozczarowanie więc jednak
Stachura minął się z prawdą był
że wszystko jest poezją:
chwycony slogan z plakatu
ze ściany zdjęty bon mot
wymiana zdań przed blokiem
i takie tam sam wiesz co
mijają chwile mija czas
tik tak tik tak
i nie ma tłoku i nie ma szału
ręka zaś więdnie
sztywnieje kark
nikt dziś tak jakoś nie bije braw
i nie chce autografu
zostajesz sam w rozkroku myśli
a może prozą by zająć się
szepcze twa próżność rozczłapana
tik tak tik tik tik
uwiąd poezji na stronie Krzysia
ta nadmierna chciwość
łapanie czasu na siłę
kiedy wydaje się tobie
że te słowa to poezja już prawdziwa
nie czekasz ani chwil dłużej
wrzucasz
a na portalu tłumu dziś nie ma
i oczekiwanych brak zachwytów
rozczarowanie więc jednak
Stachura minął się z prawdą był
że wszystko jest poezją:
chwycony slogan z plakatu
ze ściany zdjęty bon mot
wymiana zdań przed blokiem
i takie tam sam wiesz co
mijają chwile mija czas
tik tak tik tak
i nie ma tłoku i nie ma szału
ręka zaś więdnie
sztywnieje kark
nikt dziś tak jakoś nie bije braw
i nie chce autografu
zostajesz sam w rozkroku myśli
a może prozą by zająć się
szepcze twa próżność rozczłapana
tik tak tik tik tik
uwiąd poezji na stronie Krzysia
niedziela, 21 listopada 2010
Przed podróżą
wczoraj wziąłem udział w spotkaniu przyszłych poetów
- ilu z nich uda się tak naprawdę?
zawinąłem w przystani portu
na czytanie wierszy dwóch nowych poetek
i jak zawsze dobrej Marty Podgórniak
w jej ustach kurwa ma szczególny wymiar
w jej poetyce jest jak przecinek lub podkreślenie w przydługim wersie
a o czym pisze? warto poczytać
- ilu z nich uda się tak naprawdę?
zawinąłem w przystani portu
na czytanie wierszy dwóch nowych poetek
i jak zawsze dobrej Marty Podgórniak
w jej ustach kurwa ma szczególny wymiar
w jej poetyce jest jak przecinek lub podkreślenie w przydługim wersie
a o czym pisze? warto poczytać
piątek, 19 listopada 2010
Przed ciszą wyb(i)orczą
Już dawno wypadłem z tzw obiegu rozmów o polityce. Dziś już dokładnie nie pamiętam, kiedy ostatnio zajmowałem głos w tym temacie - a przyznać muszę, że kiedyś (2003-2008) sporo stron zapisałem w przestrzeni binarnej netu; sporo miejsca zapełniałem w gazetach. Jakiś czas temu uznałem, że tematy polityczne są dobre dla gadających głów i jakoś rozmowy o polityce, nie wiadomo czemu, kojarzą mi się z przedstawieniami Mrożka.
Przede mną leży niewielka sterta gazet: 29 wydań tygodnika (plus kilka wydań specjacjach), którego byłem wydawcą i naczelnym zarazem.
W tamtym czasie po drodze były wybory samorządowe i te jak najbardziej partyjniackie, w których z kretesem przegrała "liga zawodowców czerwonych baronów"; do władzy doszło PiS i po dupie dostał rudy lis, który potem jednak wygrał i rządzi dziś krajem nic nie robiąc. I zdaje się, że porządzi jeszcze czas jakiś, chyba, że zmiecie tę lisią ferajnę kryzys sprytnie zamieciony pod dywan - a muszę przyznać, że wiele znaków na ziemi na to wskazuje.
Wracając do gazet. Wtedy pisałem o tym co piszą dziś i z tej perspektywy zauważam, ze tak naprawdę nic się nie zmieniło. W tamtych latach pisałem o "układzie wrocławskim" jaki pcha się do władzy, pisałem o tym jak niejaki, już były, minister od dziwnej sprawiedliwości wywodzący się dolnego śląska balował w rezydencji "Baraniny" z innymi osobistościami świata polityki i biznesu.
Pisałem o tym zawartym cichym porozumieniu przez PO i SLD przed wyborami parlamentarnymi, o których wspomniałem wyżej.
Pisałem o przecinających się zależnościach w światku polskiego biznesu, który przy pomocy mediów kreuje właściwą politykę.
isałem o dziwolągach i kłamstwach w polskim MSZ; niech no tylko mi będzie wolno przypomnieć niejakiego G. Jopkiewicza, vice konsula w Sydney: http://www.kontrateksty.pl/index.php?act... www.kontrateksty.pl/index.php
"Kontrateksty" otrzymały odpowiedź z MSZ, którą można przeczytać tutaj: http://www.kontrateksty.pl/index.php?act...
Tamta sprawa została "zamknięta" przedziwnym, nagłym zniknięciem Jacka Giebartowskiego, który w listach do mnie pisał, że boi się o swoje życie.
W naszej ostatniej rozmowie telefonicznej usłyszałem, że dopadli jego syna, który nie wiadomo dlaczego trafił do wariatkowa, gdzie amputowali mu obydwie stopy!! Po telefonie do mnie szedł do syna w odwiedziny. Nigdy więcej nie napisał i nigdy więcej nie usłyszałem jego głosu; paszportu też nie odebrał. Słuch po nim zaginął.
A G.J. jak mijał się z prawdą wtedy, tak plącze dziś dalej, z tą różnicą że nie w Sydney, a w Warszawie - mijał się z prawdą w sprawie tragicznego lotu polskiej delegacji do Smoleńska, o czym pisała Gazeta Prawna.
Pisałem o wielu innych sprawach, które miały rozmaite zakończenie i różny wydźwięk. W kilku z nich, jak się miało później okazać, ocierałem się o śmierć. Dziennikarstwo i prawo mają podobne cechy - niektórych pytań nie warto zadawać.
Teraz, kiedy spoglądam na to, co było 'wczoraj', a tym, co jest dziś, na mojej twarzy maluje się lekka nutka dekadencji; okazuje się bowiem, że nic się zasadniczo nie zmieniło i nic się nie zmieni, dalej za sznurki pociągają szare eminencje, których nazwisk nie przeczytasz w żadnej gazecie lub czasopiśmie, których twarzy nie ujrzysz w tej, czy innej telewizorni bez względu na to, czy jest to agenturalna walterownia, czy solożownia, czy publiczna z dwoma, a nawet trzema radami zarządu. Patrząc na to wszystko, człeka ogarnia pusty śmiech, kiedy widzi chichot historii, ale bez zbędnego patosu, aby nie popaść w histerię.
Ale to, co wyżej, to tylko jakieś zaledwie wspomnienie, i nie żałuję ani tego co pisałem, ani tego, że już nie piszę.
No bo o czym pisać skoro: nie ma kryzysu; nie ma afer; nie ma koterii i prawo działa wyśmienicie, a krajem dobrze rządzi sfora chytrego lisa.
Nie ma potrzeby i nie ma większego sensu pisać, bo po co dobre psuć.
- Niech się święci pierwszy maja! - chciałoby się zawołać. No, ale do pierwszego jeszcze kawałek drogi przed nami.
Do skreślenie tych kilku zdań, nie tyle zainspirował mnie temat wyborów samorządowych, co obudził we mnie pewien niesmak wywołany marnotrawstwem, jakie zauważam pod postacią nieporządku na klatce schodowej - zwłaszcza w okolicach skrzynek na korespondencję: porozrzucane ulotki małe, średnie i większe; czarno-białe i kolorowe.
Ktoś, kto choć raz próbował zamieścić ogłoszenie w prasie, ktoś kto choć raz zlecił wykonanie wizytówek w drukarni, wie ile dobra się w tych ostatnich dniach marnuje się na naszych ulicach i klatkach schodowych. Dobrze pamiętam początki samorządu i pamiętam jak kandydaci na radnego sami biegali od domu do domu zamieniając po kilka słów z swoim ewentualnym elektoratem.
Wiem, aż tak naiwny nie jestem, inne czasy - inne możliwości, inne wymogi. Tylko, kogo to tak naprawdę obchodzi?
I dlaczego niesmak we mnie budzą hasła wołające o gospodarności zamieszczone na ulotce niemalże wszystkich kandydatów rozdeptywanych przez lokatorów kamienic, którzy skrzętnie opróżniają zawartość swoich skrzynek spuszczając je na posadzki?
A gdyby ten, czy ów skrzyknął kilku jemu podobnie myślących i zamiast dziesiątek kilogramów drogiej makulatury ufundowali, nie wiem - może obiady dla najuboższych dzieci z pobliskiej szkoły i w ten sposób zmniejszyli liczbę z: "co piąte polskie dziecko jest nie dożywione" na chociażby co ósme, to jak znam życie rodzice tych dzieci, ich krewni i znajomi ustawiliby się w kolejce przed lokalem wyborczym, aby swoje głosy oddać na myślących inaczej i nie zmarnować szansy. Inaczej, znaczy - normalnie, po gospodarsku.
Ale, to tylko moje myślenie życzeniowe i długo jeszcze w tym kraju wciąż będzie dobrze, tylko liczba niedożywionych drastycznie się obniży.
Przede mną leży niewielka sterta gazet: 29 wydań tygodnika (plus kilka wydań specjacjach), którego byłem wydawcą i naczelnym zarazem.
W tamtym czasie po drodze były wybory samorządowe i te jak najbardziej partyjniackie, w których z kretesem przegrała "liga zawodowców czerwonych baronów"; do władzy doszło PiS i po dupie dostał rudy lis, który potem jednak wygrał i rządzi dziś krajem nic nie robiąc. I zdaje się, że porządzi jeszcze czas jakiś, chyba, że zmiecie tę lisią ferajnę kryzys sprytnie zamieciony pod dywan - a muszę przyznać, że wiele znaków na ziemi na to wskazuje.
Wracając do gazet. Wtedy pisałem o tym co piszą dziś i z tej perspektywy zauważam, ze tak naprawdę nic się nie zmieniło. W tamtych latach pisałem o "układzie wrocławskim" jaki pcha się do władzy, pisałem o tym jak niejaki, już były, minister od dziwnej sprawiedliwości wywodzący się dolnego śląska balował w rezydencji "Baraniny" z innymi osobistościami świata polityki i biznesu.
Pisałem o tym zawartym cichym porozumieniu przez PO i SLD przed wyborami parlamentarnymi, o których wspomniałem wyżej.
Pisałem o przecinających się zależnościach w światku polskiego biznesu, który przy pomocy mediów kreuje właściwą politykę.
isałem o dziwolągach i kłamstwach w polskim MSZ; niech no tylko mi będzie wolno przypomnieć niejakiego G. Jopkiewicza, vice konsula w Sydney: http://www.kontrateksty.pl/index.php?act... www.kontrateksty.pl/index.php
"Kontrateksty" otrzymały odpowiedź z MSZ, którą można przeczytać tutaj: http://www.kontrateksty.pl/index.php?act...
Tamta sprawa została "zamknięta" przedziwnym, nagłym zniknięciem Jacka Giebartowskiego, który w listach do mnie pisał, że boi się o swoje życie.
W naszej ostatniej rozmowie telefonicznej usłyszałem, że dopadli jego syna, który nie wiadomo dlaczego trafił do wariatkowa, gdzie amputowali mu obydwie stopy!! Po telefonie do mnie szedł do syna w odwiedziny. Nigdy więcej nie napisał i nigdy więcej nie usłyszałem jego głosu; paszportu też nie odebrał. Słuch po nim zaginął.
A G.J. jak mijał się z prawdą wtedy, tak plącze dziś dalej, z tą różnicą że nie w Sydney, a w Warszawie - mijał się z prawdą w sprawie tragicznego lotu polskiej delegacji do Smoleńska, o czym pisała Gazeta Prawna.
Pisałem o wielu innych sprawach, które miały rozmaite zakończenie i różny wydźwięk. W kilku z nich, jak się miało później okazać, ocierałem się o śmierć. Dziennikarstwo i prawo mają podobne cechy - niektórych pytań nie warto zadawać.
Teraz, kiedy spoglądam na to, co było 'wczoraj', a tym, co jest dziś, na mojej twarzy maluje się lekka nutka dekadencji; okazuje się bowiem, że nic się zasadniczo nie zmieniło i nic się nie zmieni, dalej za sznurki pociągają szare eminencje, których nazwisk nie przeczytasz w żadnej gazecie lub czasopiśmie, których twarzy nie ujrzysz w tej, czy innej telewizorni bez względu na to, czy jest to agenturalna walterownia, czy solożownia, czy publiczna z dwoma, a nawet trzema radami zarządu. Patrząc na to wszystko, człeka ogarnia pusty śmiech, kiedy widzi chichot historii, ale bez zbędnego patosu, aby nie popaść w histerię.
Ale to, co wyżej, to tylko jakieś zaledwie wspomnienie, i nie żałuję ani tego co pisałem, ani tego, że już nie piszę.
No bo o czym pisać skoro: nie ma kryzysu; nie ma afer; nie ma koterii i prawo działa wyśmienicie, a krajem dobrze rządzi sfora chytrego lisa.
Nie ma potrzeby i nie ma większego sensu pisać, bo po co dobre psuć.
- Niech się święci pierwszy maja! - chciałoby się zawołać. No, ale do pierwszego jeszcze kawałek drogi przed nami.
Do skreślenie tych kilku zdań, nie tyle zainspirował mnie temat wyborów samorządowych, co obudził we mnie pewien niesmak wywołany marnotrawstwem, jakie zauważam pod postacią nieporządku na klatce schodowej - zwłaszcza w okolicach skrzynek na korespondencję: porozrzucane ulotki małe, średnie i większe; czarno-białe i kolorowe.
Ktoś, kto choć raz próbował zamieścić ogłoszenie w prasie, ktoś kto choć raz zlecił wykonanie wizytówek w drukarni, wie ile dobra się w tych ostatnich dniach marnuje się na naszych ulicach i klatkach schodowych. Dobrze pamiętam początki samorządu i pamiętam jak kandydaci na radnego sami biegali od domu do domu zamieniając po kilka słów z swoim ewentualnym elektoratem.
Wiem, aż tak naiwny nie jestem, inne czasy - inne możliwości, inne wymogi. Tylko, kogo to tak naprawdę obchodzi?
I dlaczego niesmak we mnie budzą hasła wołające o gospodarności zamieszczone na ulotce niemalże wszystkich kandydatów rozdeptywanych przez lokatorów kamienic, którzy skrzętnie opróżniają zawartość swoich skrzynek spuszczając je na posadzki?
A gdyby ten, czy ów skrzyknął kilku jemu podobnie myślących i zamiast dziesiątek kilogramów drogiej makulatury ufundowali, nie wiem - może obiady dla najuboższych dzieci z pobliskiej szkoły i w ten sposób zmniejszyli liczbę z: "co piąte polskie dziecko jest nie dożywione" na chociażby co ósme, to jak znam życie rodzice tych dzieci, ich krewni i znajomi ustawiliby się w kolejce przed lokalem wyborczym, aby swoje głosy oddać na myślących inaczej i nie zmarnować szansy. Inaczej, znaczy - normalnie, po gospodarsku.
Ale, to tylko moje myślenie życzeniowe i długo jeszcze w tym kraju wciąż będzie dobrze, tylko liczba niedożywionych drastycznie się obniży.
sobota, 13 listopada 2010
Życie jest grą o sumie zerowej
Komfort błogiego lenistwa
poruszania się w obrębie dostatku
dyskomfort mechanicznych ruchów
przyspieszonego oddechu mozolnej wspinaczki
by spalać się w niezrozumiałych językach
Potem już tylko przyzwoitość nakazuje zostać jeszcze przez chwilę
___________________________________________________________
Nie jesteś mi ani bliska ani obca
jesteś
gdzieś w swoich czterech ścianach
wyrywam cię kiedy chcę
rzadziej kiedy ty chcesz
Powtarzalność ruchów
za każdym razem jednak inaczej
choć to tylko
seks
__________________________________________________________
nie potrafię
jak drzewa stać nieruchomo
lub kłaniać się wiatrom
i liśćmi szeleścić jak one
nie potrafię dać cienia
nadziei na solidne jutro
i nie potrafię jak drzewa
umierać stojąc
_________________________________________________________
na kartonowych pudłach
akwarelą maluje domy
z oknami bez świateł
potem je wiesza na rozpiętych suknach
tworzy ulicę podobną tej za oknem sali
w tworzonej jest tajemniczy smutek
umarłych ludzi
którzy przyszli oglądać spektakl
poruszania się w obrębie dostatku
dyskomfort mechanicznych ruchów
przyspieszonego oddechu mozolnej wspinaczki
by spalać się w niezrozumiałych językach
Potem już tylko przyzwoitość nakazuje zostać jeszcze przez chwilę
___________________________________________________________
Nie jesteś mi ani bliska ani obca
jesteś
gdzieś w swoich czterech ścianach
wyrywam cię kiedy chcę
rzadziej kiedy ty chcesz
Powtarzalność ruchów
za każdym razem jednak inaczej
choć to tylko
seks
__________________________________________________________
nie potrafię
jak drzewa stać nieruchomo
lub kłaniać się wiatrom
i liśćmi szeleścić jak one
nie potrafię dać cienia
nadziei na solidne jutro
i nie potrafię jak drzewa
umierać stojąc
_________________________________________________________
na kartonowych pudłach
akwarelą maluje domy
z oknami bez świateł
potem je wiesza na rozpiętych suknach
tworzy ulicę podobną tej za oknem sali
w tworzonej jest tajemniczy smutek
umarłych ludzi
którzy przyszli oglądać spektakl
czwartek, 11 listopada 2010
Wizyta u specjalisty od wady słuchu
Źle słyszę - pomyślałem natychmiast po tym jak przeczytałem, że kiedy nie rozumiesz swoich rozmówców oraz nie rozumiesz tego co mówią np w telewizji, to zapewne masz wadę słuchu. Odetchnąłem z ulgą i zaplanowałem wizytę u laryngologa, uznałem, że jest to konieczne i nie ma sensu dłużej zwlekać, tym bardziej, że - jak zostało napisane w ulotce - wada słuchu najczęściej dotyczy osób na przełomie pięćdziesiątki. Tuż obok leżała druga ulotka, która też wpasowywała się w tajemnicze ramy pięćdziesiątki, ale dotyczyła tylko męskiej części populacji, w tej mogłem przeczytać, że też powinienem dać się przebrać na okoliczność potwierdzenia, lub wykluczenia przerostu - nie ambicji, ale prostaty!
Niee - zamruczałem do siebie pod nosem. Jak na jeden raz wystarczy, że udało mi się samodzielnie ustalić moją głuchotę i z tym problemem udam się do specjalisty.
Jak postanowiłem tak tez zrobiłem.
W gabinecie pan w białym kitlu głośno zapytał: - nosi pan aparat słuchowy!? - i co nie odnosi pan z niego korzyści?
- Jaki aparat i dlaczego pan doktor tak na mnie krzyczy? - odkrzyknąłem lekko zażenowany.
- Jak to krzyczę, przecież w pańskiej karcie jest napisane, że pan nie rozumie mówionych do niego treści, a biorąc pod uwagę, że przekroczył pan pięćdziesiątkę i przeszedł do mnie, to uznałem, że ma pan kłopoty ze słuchem. A może używa pan implantu?
- Nie, panie doktorze, jeszcze nie używam ani aparatu, ani tym bardziej implantu - odpowiedziałem prosząc: mógłby pan nieco ciszej, bo mi bębenki pękną.
- To pan jednak słyszy. Stwierdził z grymasem lekkiego zdziwienia.
- Tak, słyszę tylko nie rozumiem tego co do mnie mówią w telewizji.
- A to o to chodzi. Proszę się nie martwić, w tym przypadku mam podobnie. Cóż ja tutaj mogę... To może niech pan zmieni oglądaną stację i zacznie czytać jakąś prasę lub czasopisma?
Niee - zamruczałem do siebie pod nosem. Jak na jeden raz wystarczy, że udało mi się samodzielnie ustalić moją głuchotę i z tym problemem udam się do specjalisty.
Jak postanowiłem tak tez zrobiłem.
W gabinecie pan w białym kitlu głośno zapytał: - nosi pan aparat słuchowy!? - i co nie odnosi pan z niego korzyści?
- Jaki aparat i dlaczego pan doktor tak na mnie krzyczy? - odkrzyknąłem lekko zażenowany.
- Jak to krzyczę, przecież w pańskiej karcie jest napisane, że pan nie rozumie mówionych do niego treści, a biorąc pod uwagę, że przekroczył pan pięćdziesiątkę i przeszedł do mnie, to uznałem, że ma pan kłopoty ze słuchem. A może używa pan implantu?
- Nie, panie doktorze, jeszcze nie używam ani aparatu, ani tym bardziej implantu - odpowiedziałem prosząc: mógłby pan nieco ciszej, bo mi bębenki pękną.
- To pan jednak słyszy. Stwierdził z grymasem lekkiego zdziwienia.
- Tak, słyszę tylko nie rozumiem tego co do mnie mówią w telewizji.
- A to o to chodzi. Proszę się nie martwić, w tym przypadku mam podobnie. Cóż ja tutaj mogę... To może niech pan zmieni oglądaną stację i zacznie czytać jakąś prasę lub czasopisma?
środa, 10 listopada 2010
Pył uniesiony podmuchem wiatru
Odkąd pamiętał zawsze lubił biegać, więc biegł i wciąż nie mógł zrozumieć, że tak naprawdę uciekał i może dlatego nie zdołał pobiec tak daleko, aby uciec do końca
_________________________________________________________
zaśnij, proszę,
zaśnij na skraju
zapisanej serwetki w kolorze écru,
na której wywołałem cię drobnym maczkiem
obudzę, kiedy porozmawiać zechcę
nie strój min, proszę, zasypiaj tak mimochodem
nie martw się o jutro,
o to czy wstaniesz, czy zaśpisz, czy dokądś dotrzesz nie w porę
________________________________________________________
Czas
wyważa na oścież
naszą młodość
pochłania bezustannie
mostem staje się pamięć
zacierana tropami zmarszczek
___________________________________
nie zejdziemy więcej w dół
/tamtym zboczem kozice dziś schodzą/
nie zejdziemy trzymając się za ręce
nie będziemy się wspinać
po sam kres wstrzymanego oddechu
aby zaciągnąć się na szczycie
dawnym powietrzem
_________________________________________________________
zaśnij, proszę,
zaśnij na skraju
zapisanej serwetki w kolorze écru,
na której wywołałem cię drobnym maczkiem
obudzę, kiedy porozmawiać zechcę
nie strój min, proszę, zasypiaj tak mimochodem
nie martw się o jutro,
o to czy wstaniesz, czy zaśpisz, czy dokądś dotrzesz nie w porę
________________________________________________________
Czas
wyważa na oścież
naszą młodość
pochłania bezustannie
mostem staje się pamięć
zacierana tropami zmarszczek
___________________________________
nie zejdziemy więcej w dół
/tamtym zboczem kozice dziś schodzą/
nie zejdziemy trzymając się za ręce
nie będziemy się wspinać
po sam kres wstrzymanego oddechu
aby zaciągnąć się na szczycie
dawnym powietrzem
Subskrybuj:
Posty (Atom)