Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 29 listopada 2010

Blues w kolorze sepii

Spogląda na zdjęcia
wydobyte z czeluści komody
- miała takie niebieskie oczy
niczym chabry które wyblakły
na wietrze

Już dawno przeminął dźwięk bluesa
tego czarnego jak kawa marago
lub tabliczka czekolady z Baltony
którą zlizywał z jej ciała

Na gramofon zakłada winylową płytę
nastawia na 33 obroty
słucha Raya Charlesa
i Thomasa Dorsey'a

Odwracam kartkę albumu
zamyślam się w jej opowieści

niedziela, 28 listopada 2010

Tekst do nieistniejącej osoby, albo do alter_ego

jest wcześnie rano, słońce tak pięknie wschodzi,
piję kawę i myślę o tym, co chciałem napisać wczoraj,
a w zasadzie, to zaledwie kilka godzin temu.
i wiesz – uznałem, że to mało ważne, że takie błahe, banalne,
prawie małostkowe. tak, tylko to prawie wkradło się znowu.
miałem już prawie gotowy tekst, który chciałem zamieścić na swoim blogu.
swój blog.

no nie! jakie to pretensjonalne, ocierające się o prze_dziwną manię:
pomyślę, zanotuję i opublikuję drukiem, w tej czeluści jaką jest internet

tia, nie raz trudem było odszukać kogoś ze znajomych w internacie
lub akademiku, a co dopiero zostać na_trafionym w necie.
no, ale tak było.
miałem, już to prawie w zasięgu pióra, a wtem...

wszystko spieprzył mi ten historyk - spec od kuchni, jak mu tam?
a, już wiem – Robert M..
zaczął czytać tę swoją książkę.
i wcale nie była to książka kucharska! tytułu niestety nie pamiętam,
ale, nie o tytuł tutaj chodzi: tak mi zamotał swoimi tekstami w głowie,
że tereny Szwajcarii, po których serpentynach akurat się wiłem,
wydały mi się nie do końca tak piękne.
no i szlag trafił ten mój genialny tekst!
w zderzeniu z tym, co ten kucharz, podróżnik raczył był opisać.
gębę rozdziawiłem, aż mi dech zaparło i zadyszałem się,
zupełnie jakbym to ja pod tę górę samochód pchał, a nie go prowadził.

jest wcześnie rano, dopijam swoją kawę i już wiem,
że nie warto pisać tekstów prawie doskonałych,
lepiej czytać innych, lub ich odsłuchiwać na audiobooku.
a Szwajcaria? jest piękna, no i taka nasza, kaszubska.

środa, 24 listopada 2010

a wiesz, że

najgorszy to ten pośpiech jest
ta nadmierna chciwość
łapanie czasu na siłę
kiedy wydaje się tobie
że te słowa to poezja już prawdziwa
nie czekasz ani chwil dłużej
wrzucasz

a na portalu tłumu dziś nie ma
i oczekiwanych brak zachwytów

rozczarowanie więc jednak
Stachura minął się z prawdą był
że wszystko jest poezją:
chwycony slogan z plakatu
ze ściany zdjęty bon mot
wymiana zdań przed blokiem
i takie tam sam wiesz co

mijają chwile mija czas
tik tak tik tak
i nie ma tłoku i nie ma szału
ręka zaś więdnie
sztywnieje kark
nikt dziś tak jakoś nie bije braw
i nie chce autografu

zostajesz sam w rozkroku myśli
a może prozą by zająć się
szepcze twa próżność rozczłapana

tik tak tik tik tik

uwiąd poezji na stronie Krzysia

niedziela, 21 listopada 2010

Przed podróżą

wczoraj wziąłem udział w spotkaniu przyszłych poetów
- ilu z nich uda się tak naprawdę?
zawinąłem w przystani portu
na czytanie wierszy dwóch nowych poetek
i jak zawsze dobrej Marty Podgórniak
w jej ustach kurwa ma szczególny wymiar
w jej poetyce jest jak przecinek lub podkreślenie w przydługim wersie
a o czym pisze? warto poczytać

piątek, 19 listopada 2010

Przed ciszą wyb(i)orczą

Już dawno wypadłem z tzw obiegu rozmów o polityce. Dziś już dokładnie nie pamiętam, kiedy ostatnio zajmowałem głos w tym temacie - a przyznać muszę, że kiedyś (2003-2008) sporo stron zapisałem w przestrzeni binarnej netu; sporo miejsca zapełniałem w gazetach. Jakiś czas temu uznałem, że tematy polityczne są dobre dla gadających głów i jakoś rozmowy o polityce, nie wiadomo czemu, kojarzą mi się z przedstawieniami Mrożka.

Przede mną leży niewielka sterta gazet: 29 wydań tygodnika (plus kilka wydań specjacjach), którego byłem wydawcą i naczelnym zarazem.
W tamtym czasie po drodze były wybory samorządowe i te jak najbardziej partyjniackie, w których z kretesem przegrała "liga zawodowców czerwonych baronów"; do władzy doszło PiS i po dupie dostał rudy lis, który potem jednak wygrał i rządzi dziś krajem nic nie robiąc. I zdaje się, że porządzi jeszcze czas jakiś, chyba, że zmiecie tę lisią ferajnę kryzys sprytnie zamieciony pod dywan - a muszę przyznać, że wiele znaków na ziemi na to wskazuje.

Wracając do gazet. Wtedy pisałem o tym co piszą dziś i z tej perspektywy zauważam, ze tak naprawdę nic się nie zmieniło. W tamtych latach pisałem o "układzie wrocławskim" jaki pcha się do władzy, pisałem o tym jak niejaki, już były, minister od dziwnej sprawiedliwości wywodzący się dolnego śląska balował w rezydencji "Baraniny" z innymi osobistościami świata polityki i biznesu.
Pisałem o tym zawartym cichym porozumieniu przez PO i SLD przed wyborami parlamentarnymi, o których wspomniałem wyżej.
Pisałem o przecinających się zależnościach w światku polskiego biznesu, który przy pomocy mediów kreuje właściwą politykę.
isałem o dziwolągach i kłamstwach w polskim MSZ; niech no tylko mi będzie wolno przypomnieć niejakiego G. Jopkiewicza, vice konsula w Sydney: http://www.kontrateksty.pl/index.php?act... www.kontrateksty.pl/index.php

"Kontrateksty" otrzymały odpowiedź z MSZ, którą można przeczytać tutaj: http://www.kontrateksty.pl/index.php?act...

Tamta sprawa została "zamknięta" przedziwnym, nagłym zniknięciem Jacka Giebartowskiego, który w listach do mnie pisał, że boi się o swoje życie.
W naszej ostatniej rozmowie telefonicznej usłyszałem, że dopadli jego syna, który nie wiadomo dlaczego trafił do wariatkowa, gdzie amputowali mu obydwie stopy!! Po telefonie do mnie szedł do syna w odwiedziny. Nigdy więcej nie napisał i nigdy więcej nie usłyszałem jego głosu; paszportu też nie odebrał. Słuch po nim zaginął.
A G.J. jak mijał się z prawdą wtedy, tak plącze dziś dalej, z tą różnicą że nie w Sydney, a w Warszawie - mijał się z prawdą w sprawie tragicznego lotu polskiej delegacji do Smoleńska, o czym pisała Gazeta Prawna.

Pisałem o wielu innych sprawach, które miały rozmaite zakończenie i różny wydźwięk. W kilku z nich, jak się miało później okazać, ocierałem się o śmierć. Dziennikarstwo i prawo mają podobne cechy - niektórych pytań nie warto zadawać.

Teraz, kiedy spoglądam na to, co było 'wczoraj', a tym, co jest dziś, na mojej twarzy maluje się lekka nutka dekadencji; okazuje się bowiem, że nic się zasadniczo nie zmieniło i nic się nie zmieni, dalej za sznurki pociągają szare eminencje, których nazwisk nie przeczytasz w żadnej gazecie lub czasopiśmie, których twarzy nie ujrzysz w tej, czy innej telewizorni bez względu na to, czy jest to agenturalna walterownia, czy solożownia, czy publiczna z dwoma, a nawet trzema radami zarządu. Patrząc na to wszystko, człeka ogarnia pusty śmiech, kiedy widzi chichot historii, ale bez zbędnego patosu, aby nie popaść w histerię.

Ale to, co wyżej, to tylko jakieś zaledwie wspomnienie, i nie żałuję ani tego co pisałem, ani tego, że już nie piszę.
No bo o czym pisać skoro: nie ma kryzysu; nie ma afer; nie ma koterii i prawo działa wyśmienicie, a krajem dobrze rządzi sfora chytrego lisa.
Nie ma potrzeby i nie ma większego sensu pisać, bo po co dobre psuć.
- Niech się święci pierwszy maja! - chciałoby się zawołać. No, ale do pierwszego jeszcze kawałek drogi przed nami.

Do skreślenie tych kilku zdań, nie tyle zainspirował mnie temat wyborów samorządowych, co obudził we mnie pewien niesmak wywołany marnotrawstwem, jakie zauważam pod postacią nieporządku na klatce schodowej - zwłaszcza w okolicach skrzynek na korespondencję: porozrzucane ulotki małe, średnie i większe; czarno-białe i kolorowe.

Ktoś, kto choć raz próbował zamieścić ogłoszenie w prasie, ktoś kto choć raz zlecił wykonanie wizytówek w drukarni, wie ile dobra się w tych ostatnich dniach marnuje się na naszych ulicach i klatkach schodowych. Dobrze pamiętam początki samorządu i pamiętam jak kandydaci na radnego sami biegali od domu do domu zamieniając po kilka słów z swoim ewentualnym elektoratem.

Wiem, aż tak naiwny nie jestem, inne czasy - inne możliwości, inne wymogi. Tylko, kogo to tak naprawdę obchodzi?
I dlaczego niesmak we mnie budzą hasła wołające o gospodarności zamieszczone na ulotce niemalże wszystkich kandydatów rozdeptywanych przez lokatorów kamienic, którzy skrzętnie opróżniają zawartość swoich skrzynek spuszczając je na posadzki?

A gdyby ten, czy ów skrzyknął kilku jemu podobnie myślących i zamiast dziesiątek kilogramów drogiej makulatury ufundowali, nie wiem - może obiady dla najuboższych dzieci z pobliskiej szkoły i w ten sposób zmniejszyli liczbę z: "co piąte polskie dziecko jest nie dożywione" na chociażby co ósme, to jak znam życie rodzice tych dzieci, ich krewni i znajomi ustawiliby się w kolejce przed lokalem wyborczym, aby swoje głosy oddać na myślących inaczej i nie zmarnować szansy. Inaczej, znaczy - normalnie, po gospodarsku.

Ale, to tylko moje myślenie życzeniowe i długo jeszcze w tym kraju wciąż będzie dobrze, tylko liczba niedożywionych drastycznie się obniży.

sobota, 13 listopada 2010

Życie jest grą o sumie zerowej

Komfort błogiego lenistwa
poruszania się w obrębie dostatku
dyskomfort mechanicznych ruchów
przyspieszonego oddechu mozolnej wspinaczki
by spalać się w niezrozumiałych językach

Potem już tylko przyzwoitość nakazuje zostać jeszcze przez chwilę
___________________________________________________________

Nie jesteś mi ani bliska ani obca
jesteś
gdzieś w swoich czterech ścianach
wyrywam cię kiedy chcę
rzadziej kiedy ty chcesz
Powtarzalność ruchów
za każdym razem jednak inaczej
choć to tylko
seks
__________________________________________________________

nie potrafię
jak drzewa stać nieruchomo
lub kłaniać się wiatrom
i liśćmi szeleścić jak one
nie potrafię dać cienia
nadziei na solidne jutro
i nie potrafię jak drzewa
umierać stojąc
_________________________________________________________

na kartonowych pudłach
akwarelą maluje domy
z oknami bez świateł
potem je wiesza na rozpiętych suknach
tworzy ulicę podobną tej za oknem sali
w tworzonej jest tajemniczy smutek
umarłych ludzi
którzy przyszli oglądać spektakl

czwartek, 11 listopada 2010

Wizyta u specjalisty od wady słuchu

Źle słyszę - pomyślałem natychmiast po tym jak przeczytałem, że kiedy nie rozumiesz swoich rozmówców oraz nie rozumiesz tego co mówią np w telewizji, to zapewne masz wadę słuchu. Odetchnąłem z ulgą i zaplanowałem wizytę u laryngologa, uznałem, że jest to konieczne i nie ma sensu dłużej zwlekać, tym bardziej, że - jak zostało napisane w ulotce - wada słuchu najczęściej dotyczy osób na przełomie pięćdziesiątki. Tuż obok leżała druga ulotka, która też wpasowywała się w tajemnicze ramy pięćdziesiątki, ale dotyczyła tylko męskiej części populacji, w tej mogłem przeczytać, że też powinienem dać się przebrać na okoliczność potwierdzenia, lub wykluczenia przerostu - nie ambicji, ale prostaty!

Niee - zamruczałem do siebie pod nosem. Jak na jeden raz wystarczy, że udało mi się samodzielnie ustalić moją głuchotę i z tym problemem udam się do specjalisty.
Jak postanowiłem tak tez zrobiłem.

W gabinecie pan w białym kitlu głośno zapytał: - nosi pan aparat słuchowy!? - i co nie odnosi pan z niego korzyści?
- Jaki aparat i dlaczego pan doktor tak na mnie krzyczy? - odkrzyknąłem lekko zażenowany.
- Jak to krzyczę, przecież w pańskiej karcie jest napisane, że pan nie rozumie mówionych do niego treści, a biorąc pod uwagę, że przekroczył pan pięćdziesiątkę i przeszedł do mnie, to uznałem, że ma pan kłopoty ze słuchem. A może używa pan implantu?
- Nie, panie doktorze, jeszcze nie używam ani aparatu, ani tym bardziej implantu - odpowiedziałem prosząc: mógłby pan nieco ciszej, bo mi bębenki pękną.
- To pan jednak słyszy. Stwierdził z grymasem lekkiego zdziwienia.
- Tak, słyszę tylko nie rozumiem tego co do mnie mówią w telewizji.
- A to o to chodzi. Proszę się nie martwić, w tym przypadku mam podobnie. Cóż ja tutaj mogę... To może niech pan zmieni oglądaną stację i zacznie czytać jakąś prasę lub czasopisma?

środa, 10 listopada 2010

Pył uniesiony podmuchem wiatru

Odkąd pamiętał zawsze lubił biegać, więc biegł i wciąż nie mógł zrozumieć, że tak naprawdę uciekał i może dlatego nie zdołał pobiec tak daleko, aby uciec do końca
_________________________________________________________

zaśnij, proszę,
zaśnij na skraju
zapisanej serwetki w kolorze écru,
na której wywołałem cię drobnym maczkiem
obudzę, kiedy porozmawiać zechcę
nie strój min, proszę, zasypiaj tak mimochodem
nie martw się o jutro,
o to czy wstaniesz, czy zaśpisz, czy dokądś dotrzesz nie w porę
________________________________________________________

Czas
wyważa na oścież
naszą młodość
pochłania bezustannie
mostem staje się pamięć
zacierana tropami zmarszczek
___________________________________

nie zejdziemy więcej w dół
/tamtym zboczem kozice dziś schodzą/
nie zejdziemy trzymając się za ręce
nie będziemy się wspinać
po sam kres wstrzymanego oddechu
aby zaciągnąć się na szczycie
dawnym powietrzem

środa, 3 listopada 2010

Imperator zła

Kiedy 10 kwietnia dotarła do mnie rano wiadomość: "prezydent nie żyje" pomyślałem, że to kiepski dowcip w wydaniu niejakiego politycznego przygłupa, Palikota. Wiadomość otrzymałem sms z prośbą o włączenie telewizji. Włączyłem i zobaczyłem to, co wszyscy tego dnia mogli obejrzeć.

Pierwsze, co wtedy przyszło mi do głowy, to zamach, pomyślałem. Nigdy jednak tego nie wypowiedziałem na głos.
Nie rozsądzałem jakiego rodzaju miał być, ale ta myśl była tak silna, że nie miałem wątpliwości: moje wskazania padły na Rosjan.

Od tamtego czasu raz jeden, jedyny, bodajże na drugi dzień od tragedii, popełniłem krótki wpis na tekstowisko.com; ograniczyłem się do współczucia bliskim wszystkich ofiar bez wyjątku.
Tamtą niedzielę prawie całą przesiedziałem przed telewizorem, wyszedłem jedynie na godzinny spacer, aby ochłonąć, aby odciąć się od tego zdarzenia i nabrać właściwego dystansu.

Od tragedii minęło ponad pół roku, w tym czasie pojawiło się szereg rozmaitych wersji, spekulacji i dowodów. Te ostatnie, jak się okazuje, mają bardzo słabą siłę dowodu i z dnia na dzień tracą ją coraz bardziej.

Nie zaryzykuję poparcia dla istniejących teorii przedstawianych oficjalnie, ani nie odrzucę tych, które nazywane są spekulacjami. Dopóki nie ma jasnego stanowiska, dopóty będę optował za pierwszą swoją myślą jaka mi wtedy, w dniu katastrofy, przyszła do głowy. Okazuje się, że pierwsze pogłoski o odgłosach strzałów były prawdziwe jak prawdziwym okazuje się być fakt, że jednak były telefony z rozbitego samolotu.

Jednak o tych sprawach piszą jedynie dwie gazety: "Nasz Dziennik" i "Gazeta Polska", co sprawia, że wiadomości z tych źródeł traktowane są z grymasem skrzywienia, jaki może wywołać niesmak i niedowierzanie. No bo jak wierzyć pisowcom skoro oficjalnie instytucje państwa mówią inaczej, a reszta mediów milczy lub trzyma linię rządu.

Media wolą nagłaśniać takie sprawy jak niedopilnowanie maluszka przez młodą przedszkolankę lub pisać, że: "Jeśli on zostanie szefem PiS, to grożą nam podsłuchy on-line" chodzi rzecz jasna o byłego szefa CBA, Mariusza Kamińskiego.
Bzdury zdjęte z drugiej strony księżyca mają dla upolitycznionych mediów większą wartość niż moc dowodu, który się spycha poza margines publicznej debaty.

Straszenie dziś podsłuchami, kiedy ktoś kiedyś hipotetycznie mógłby dojść do władzy, to nic innego jak zwyczajne bicie piany, mieszanie powietrza, po to, aby odwrócić uwagę i tak już mocno zmanipulowanego społeczeństwa od spraw istotnych, tych wartych uwagi i niecierpiących zwłoki: kontynuacja polityki PO - straszenie PiS-em.
I trzeba przyznać, to metoda ciągle skuteczna, to, że tak prawdziwa jak prawdziwą jest polityka miłości nie przeszkadza w jej uprawianiu. Cóż, rzetelność mediów wielokrotnie został już poddana sprawdzianowi.
Ocenę zostawiam czytelnikom. Tylko dla porządku dodam: sprawa tzw podsłuchów została uregulowana już za rządów Leszka Milera.

To już wtedy (o czym doskonale wiedzą media, jednak wiadomo czemu milczą - okruchy z pańskiego stołu stanowią znacznie bardziej łakomy kąsek niż rzetelność i tzw etyka zawodu) wprowadzono regulacje prawne dotyczące przechowywanie danych przez operatorów sieci telefonii komórkowej, providerów, właścicieli i usługodawców portali internowanych. Wymienionych w ustawie zobowiązano do przechowywania wszelkich danych w tym rozmów prywatnych na stronach portali społecznościowych i udostępniania tych danych na żądanie przez 29 różnych instytucji, agend i służb.
Dla porównania dodam, że USA, kraj ździebko większy od Polski, takich 'uprawnionych' instytucji posiada tylko 19.

W obecnych realiach, dzięki tamtemu posunięciu, dostęp do naszych danych posiada wiele osób nieuprawnionych, albowiem i prawo i system(y) są dziurawe niczym szwajcarskie sery. Oprócz organów policji, sądu, prokuratury, służby więziennej, celnej, granicznej, skarbowej i wielu innych jak: BOR, CBA, CBŚ, ABW dostęp do tych danych posiadają różne ciemne typy parające się rzekomo współpracą z organami wymiaru sprawiedliwości lub mediami. Dziennikarze rzecz jasna też mają dostęp tych danych, ale o ścieżkach dochodzenia informacji tutaj nie wspomnę.
Straszenie obywateli Kamińskim jest niczym innym jak gadką dla "ciemnego ludu".

Wracając do tragedii smoleńskiej warto zauważyć, że strona rosyjska zagrała po swojemu, co jest typowe i charakterystyczne dla ich trybu postępowania w sytuacjach podobnych. Dla przypomnienia wartym uwagi jest głośna sprawa "Kurska", gdzie tragiczną prawdę o śmierci całej załogi trzymano jak tylko długo się dało, a i potem dementowano podawane wcześniej fakty.
Czego można spodziewać się po Rosjanach w tym przypadku, zwłaszcza, że samolot rządowy był wyprodukowany tam i tam również przez dwie ostatnie dekady serwisowany.
To jest zastanawiająca zależność od wschodniego sąsiada, od którego wpływów rzekomo mieliśmy się uniezależnić wraz z wyprowadzeniem wojsk radzieckich i rozpadem imperatora jakim był ZSRR.
Zastanawiam się i, zadaję sobie pytanie: dlaczego inne kraje wchodzące w skład demoludu tworzące rzekomo jakiś sojusz wyrwały się z owego silnego, duszącego wręcz uścisku niedźwiedzia i rządy tych państw nie latają na "drzwiach od stodoły" made in ZSRR. Zastanawiam się dlaczego polska prokuratura milczy w sprawach, które należałby w pierwszej nadrzędnej kolejności, kierując się polską racją stanu, nagłośnić i postawić pytania stronie rosyjskiej wprost, zażądać udostępnienia tego co wg prawa międzynarodowego należy się stronie polskiej. Zastanawiam się, czy i jaki może to mieć związek z przepastnymi tomami tajnych akt z okresu istnienia państwa PRL będącymi w posiadaniu naszego rosyjskiego sąsiada?

O roli mediów wspomnę jedynie, że te nie jeden raz, w ważnych dla historii sprawach przemilczały lub wręcz przekłamały posiadaną prawdę. Takim 'splotem' przedziwnych wydarzeń było zatajenie, przez brytyjskie media, prawdy o sprawcach mordu dokonanym na polskich oficerach i polskiej inteligencji na terenach ZSRR jakiego dopuściło się NKWD w Katyniu pod Smoleńskiem, Miednoje koło Tweru i na przedmieściach Charkowa, w Piatichatkach, po to aby opinia publiczna nie wyraziła swojego sprzeciwu wobec sojuszu zawartego ze Stalinem.
O obecnym kierunku polityki Moskwy może wskazywać choćby styl i metody "rozwiązywania problemów" z nieposłusznymi narodami na dalekich rubieżach dawnego radzieckiego imperium, które dość mają ucisku tyrana.

Dobrosąsiedzkie stosunki to sprawa jedna, drugą jest dbałość o nasz interes narodowy i polską rację stanu, o której zdaje się ktoś tutaj wyraźnie zapomniał. I w tych działaniach nie ma miejsca i nie powinno być mowy o jakimkolwiek, politycznym wewnętrznym sporze.

Nie wspomnę słowem nawet o szczególnej roli służb czuwających nad bezpieczeństwem głowy państwa, gdyż, jak się słusznie zauważa w innych demokracjach, jest to sprawa ponad jakąkolwiek dyskusją.

poniedziałek, 1 listopada 2010

dopóki

myślę jestem - nie chcę być
przestaję myśleć
o sobie o tobie po tym wszystkim
jestem
więc myślę o kropkach
w zdaniu i życiu
podrzędnie złożonym
jest jakiś koniec
jak przy konającym
umiera przeszłość
a przyszłość zostaje
zawarta w klamrach dat
ułomnej ludzkiej pamięci

dopóki jestem
niosę ogień zapalonych świec

___________________________________

pisała do mnie listy
zawsze przychodziłem
wieczorem
jako wspomnienie
dobrych chwil
mówiła o mnie
wyolbrzymiając
jakąś wymyśloną prawdę
bez której nie potrafiła żyć
przecież
jestem tylko koszmarem
nieprzespanych nocy
wypłakanych oczu
odgłosem
zatrzaskiwanych drzwi
na oścież rozwarty jak podrzędna stacja
na której nie zatrzyma się żaden pociąg